niedziela, 14 czerwca 2009

27-powrót.

nareszcie z powrotem! dużo sie ostatnio działo, jak wiecie byłam na selectorze. obiecałam kilku osobom relację (jeśli kogoś koncert nie interesuje może spokojnie pominąć kolejne miliard linijek), więc oto ona:
interesujący nas koncert zaczynał się o godzinie 21, ale jedyną szansą na dostanie się na błonia był dla nas Sadziu (u którego zresztą nocowaliśmy i staliśmy w wannie, oraz któremu BARDZO dziękujemy!), a on mógł nas tam zawieźć tylko na 18:30..
na miejscu okazało się, że koncert odbywa się w pod namiotem (nie wiem jak można było zapomnieć..) dlatego ze pewną litością popatrzyłam na filipa targającego swoją wielką puchową kurtkę. maksymalnie podekscytowani udaliśmy się w kierunku wejścia (które oczywiście zawsze jest najdalej od miejsca, w którym stoisz), po drodze standardowo musiałam zahaczyć o toaletę, a potem już prościutko przez bramę. dostaliśmy śliczne bransoletki (ja swoją mam do dzisiaj :) i już przechodziliśmy przez bramki z ochroniarzami kiedy rozpoczęło się nasze pasmo nieszczęść. WSZYSTKO co mieliśmy w torbie musieliśmy:
a) wywalić do śmietnika
b) oddać do depozytu.
do końca życia nie zapomnę pełnej bólu miny filipa kiedy wyrzucał pełne butelki napojów. ale to i tak nic w porównaniu z tym, że ja musiałam oddać do depozytu mój aparat!!! nigdy za bardzo o tym nie wspominałam, ale ja jestem maniakiem robienia zdjęć, a nikona kocham najbardziej na świecie zaraz po filipku i rodzince (wie o tym każdy kto przez przypadek [akurat!] dotknął paluchem któregoś z moich obiektywów). ja po prostu nie potrafię się z nim rozstawać i nigdy nie daję go do ręki ludziom, których znam mniej niż siebie. a tu takie coś. prawie się rozryczałam kiedy próbowali go upchnąć do malutkiej, foliowej siatki, wyłamując przy tym obiektyw..i ja miałam zostawić im go na całą noc! i to za 10 ZŁOTYCH!!! argh...fotorelacja poszła się pierdzielić.
no nic.
zdołowani poszliśmy do namiotu. do fisherspoonera mieliśmy jeszcze 2 godziny, ale akurat wtedy koncert zaczął dizzee rascal. niby całkiem fajne beaty, ale jeśli ktoś nie gustuje w tego typu muzyce to bujanie się na ugiętych kolankach może się naprawdę szybko znudzić..po godzinie miałam autentycznie dość. niby ich koncert nie trwał długo (ok godziny), ale to marne pocieszenie bo to oznaczało, że przez kolejną godzinę nie będzie nikogo na scenie. mniej więcej w tym momencie głód zaczął doskwierać, ale mieliśmy dobre miejscówki więc nie chcieliśmy się ruszać po jedzenie. liczyliśmy, że jeśli po koncercie fiszersp. ludzie też się tak rozejdą to dobrniemy do pierwszego rzędu (byliśmy w marnym drugim). niedoczekanie. po fiszerze (którego koncert był nawiasem mówiąc rewelacyjny) zrobiło się tak ciasno, że oddychanie zaczęło sprawiać problemy..a miało być już tylko gorzej..jakieś pół godziny przed franzem było na tyle ciasno, że wycofanie się graniczyło z cudem. najśmieszniejsze było to, że pod sceną stało jakieś 10 rzędów ludzi, reszta namiotów była pusta, ale te kilkadziesiąt osób tak napierało na resztę, chcąc wcisnąć się do przodu, że w sumie zajmowaliśmy przestrzeń jakiś 5 metrów kwadratowych..musiało to dość komicznie wyglądać.
franz zaczął koncert od 'do you want to' co było praktycznie spełnieniem moich marzeń. było chyba wszystkie najlepsze kawałki ze wszystkich płyt, nawet z blood'a zagrali jedną piosenkę. przez jakiś czas miałam idealną widoczność (sam środek, rząd numer półtora) i mogłam gapić się na nich niczym się nie przejmując (nawet stanie mnie nie martwiło bo ścisk był taki, że zaklinowałam się pomiędzy ramionami ludzi i wisiałam w powietrzu), ale w końcu tłum zaczął przeginać. nie rozumiem tego. naprawdę nie można być na koncercie nikomu nie robiąc krzywdy? ludzie dosłownie się miażdżyli, ja ostatecznie oberwał tak, że nie mogłam złapać oddechu dlatego grzecznie wycofaliśmy się w dalsze rzędy. tam sytuacja było o wiele bardziej spokojna i można było sobie popatrzeć jak ludzie wszystkich pokoleń śpiewają z alexem. najlepszy moment koncertu? kiedy chłopaki zaczęli razem grać na perkusji. niby same bębny, ale muzyka wyszła z tego niesamowita! koncert był rewelacyjny i trwał prawie 2 godziny. czego chcieć więcej? może czegoś do picia..? właśnie. po koncercie dotarło do nas od ilu godzin nie mieliśmy niczego w ustach. filip poszedł kupić jakieś kiełbaski. kiedy wracał jakiś taki jakby przytłoczony wiedziałam, że to nie koniec naszego pecha. okazało się, że za jedzenie i picie można było zapłacić tylko kartami płatniczymi. karty dostawało się bezpłatnie w kasach. był tylko jeden haczyk. trzeba było je załadować za minimum 50 złotych...filip się prawie rozpłakał. oczywiście głodowaliśmy i umieraliśmy z pragnienia żeby tylko nie dać się złapać się na takie zdzierstwo. niestety przez to siły szybko nas opuściły. ja dosłownie padałam. jeszcze przez chwilę słuchaliśmy royksopp'a po czym zadzwoniliśmy do Sadzia. ledwo doczołgaliśmy się do jego auta i odjechaliśmy...
reasumując: niesamowite przeżycie, żaden z zespołów nie nawalił, słuchało się rewelacyjnie, ale ta sprawa z aparatem naprawdę mnie dobiła, szczególnie, że w trakcie koncertu stała za mną dziewczyna z jeszcze większym sprzętem...:/ no i te karty. ja rozumiem, że boją się przyjmować kasę, ale jednak...a zresztą. nevermind. franz był cudowny!

a teraz tak na zakończenie mój outfit z piątku:

Photobucket

Photobucket

sukienka: orsay
buty: stradivarius
chusta: vintage
torba: vintage

następnym razem postaram się zrobić post raczej o ciuchach ;)
aha, a post taki spóźniony bo ostatnimi dniami bawiłam się ze znajomymi na campingu :) ale o tym też jeszcze będzie.

27 komentarzy:

  1. chyba jest czego zazdrościć :) tylko z tym aparatem, trochę porażka.
    przy okazji można gdzieś zobaczyć z bardziej bliska torbę, bo mnie zaciekawiła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuu niecierpliwie szukałam w tekście o co chodzi z tym aparatem, przeraziłam się, ze Ci go zniszczyli... Uff, dobrze, ze cały i (w mirę) zdrowy wrócił.

    OdpowiedzUsuń
  3. mekinking: pewnie, postaram się dorzucić fotę w następnym poście.
    agacior89: no chyba by żałowali. bo takiego napadu szału to by już potem do końca życia nie widzieli :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielce ciekawy, zabawny i pouczający tekst.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak się opisłaś, że muszę prczytać jak będę miała więcej czasu^^,
    A ta torba wygląda przegenialnie - pokaż no ją całą;>

    OdpowiedzUsuń
  6. mazgajek: czego to sie można o sobie dowiedzieć na internecie, nie? ;P
    amateur: no chyba właśnie przesadziłam :) torba będzie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ehhh Zaczęli od "Do you want to" domyślam się że w moim wypadku byłby z tego powodu jeden wielki pisk.. Już sie boje openera.. po kilku ostatnich koncertach wiem, że w takim tłumie nie ma życia i traci się radość z koncertu obiecuje sobie że na nic nie będę się pchała tam d przodu.. wole posłuchać niż zobaczyć! Z tym aparatem to naprawdę bez sensu! Ale zobaczyć Franz Ferdinand musiało być bosko! Na samą myśl nogi tańczą mi w rytm muzyki..

    OdpowiedzUsuń
  8. dobrze, że jesteś :)
    i na powrót nam tu serwujesz taką relację :D i taaaaką cudną sukienkę :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ładnie wyglądasz, outfit mi się bardzo podoba ;))

    OdpowiedzUsuń
  10. podoba mi się sposób założenia butów :)))

    OdpowiedzUsuń
  11. haneczkowo: no ja polecam tyły bo im bliżej sceny tym większa rzeźnia :/ ahh no i opener! chcę zobaczyć the prodigy!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. oj zazdroszczę...!!!

    :* będę zagladać

    OdpowiedzUsuń
  13. jakie Ty masz dłuuuugie nogi na tym zdjęciu:D
    super zestaw, zawsze, gdy spoglądam na Twoje zdjęcia, w głowie tylko jedno słowo: niesamowita^^
    pozdrawiam:)lilka

    OdpowiedzUsuń
  14. iluzzja: będzie mi bardzo miło :)
    lilka: to chyba złudzenie optyczne :) bo niestety nóg po mamusi nie odziedziczyłam ;(

    OdpowiedzUsuń
  15. Moim zdaniem odziedziczyłaś z nadmiarem długości :]

    OdpowiedzUsuń
  16. kotcie, weź nie czaruj, każdy gópi wie, że moja mum ma dłuższe :)

    OdpowiedzUsuń
  17. łał tak blisko kapranos`a i całej reszty :D
    szkoda, że zdjęć brak, ale ważne, że aparat w całości :)

    OdpowiedzUsuń
  18. wyglądasz bosko. i te podkolanówki? ;) mmmm.

    OdpowiedzUsuń
  19. Pokaż torbę z bliska plissssssssssss ;-)

    OdpowiedzUsuń
  20. "kiedy chłopaki zaczęli razem grać na perkusji. niby same bębny, ale muzyka wyszła z tego niesamowita!" >>>> stały numer, zaraz się rozpłaczę, że mnie tam nie było.

    OdpowiedzUsuń
  21. venila kostis: getry i skarpety :)
    podszewka: okeeeeeeej :P

    OdpowiedzUsuń
  22. Dla mnie bomba!!! I tekst ,i zestaw:)

    OdpowiedzUsuń
  23. Hej!
    Niedawno wpadłam na Twojego bloga i niesamowicie podoba mi się bycie szafiarką oraz Twoje zestawy ;D Ja co prawda na razie szafiarką nie zostałam, cofa mnie nieśmiałość i brak aparatu na stałe ;p
    Ale zapraszam na mojego bloga o biżuterii ;)
    http://bizuteriajulii-brauth.blogspot.com/
    Julia Brauth

    OdpowiedzUsuń
  24. dzięki za radę(bluzka reebok'a)a te twoje skarpetki sa dwukolorowe czy to dwie pary różnych?:)

    OdpowiedzUsuń
  25. julia-brauth: odwagi, ja też długo bałam się zacząć i teraz żałuję bo dużo mnie ominęło.
    szafa madziary: te czarne to skarpetki, a brązowe to takie mini getry wycięte ze skarpet,które ktoś kiedyś kupił dziadkowi, ale były za dużo i w ogóle ich nie nosił :)

    OdpowiedzUsuń
  26. helou :D
    ja do szafy codziennie zaglądam :D cwaniak ;P

    OdpowiedzUsuń
  27. ann: osz Ty! tak potajemnie!? :P

    OdpowiedzUsuń