niedziela, 30 maja 2010

89-with a look like that.

i to by było na tyle jeśli chodzi o blogspota. gdzie teraz?

o tutaj :)

środa, 26 maja 2010

88-bal życia.

życia srycia. moja studniówka była dla mnie drogą przez mękę. najpierw szaleńcze poszukiwania kreacji. musiała być miłością od pierwszego wejrzenia. musiała być idealna i wyśniona. jedyna i niepowtarzalna. piękna i.. aa nieważne, z tymi kryteriami było już i tak wystarczająco ciężko.. hektolitry wylanych łez i sukienka się odnalazła. ale przecież to nawet jeszcze nie była połowa drogi.
najciężej było znaleźć odpowiednie buty. uparłam się, że muszą mieć nakładające się na siebie, proste paski. takie były wtedy modne na zagranicznych blogach, w polskich sklepach-nieosiągalne. byłam chyba w każdym obuwniczym wrocławia, opola i mojego miasta. i nic. miałam jeszcze pewne utrudnienie w postaci niepisanej umowy z koleżanką. zgadałyśmy się, że buty, który mają obcas niższy niż 10cm nie nadają się na studniówkę. nie pytajcie skąd taki wniosek bo nie wiem. w każdym razie musiałam się tego trzymać.. i w końcu, nadszedł ten piękny dzień! dzień, w którym totalnie zrezygnowana weszłam do ostatniego sklepu (a byłam w nim już chyba 3 raz w przeciągu tego miesiąca) i ujrzałam moje studniówkowe buty. z tymi paskami to szaleństwa nie było, ale uznałam, ze wystarczająco olśniewające i zaspokajają moje potrzeby. no i miały 12cm obcas.. :>
po tym wszystkim trzeba było jeszcze tylko dopasować, absolutnie niecieliste, rajstopy (2 tygodnie..), biżuterię (15 minut grzebania w szufladzie mamy) i makijaż+fryzurę (sto lat w drogeriach, miliard par przymierzonych sztucznych rzęs, tysiące sprawdzonych na ręce szminek, a ostatecznie ryk, płacz i zgrzytanie zębów przed lustrem-godzinę przed studniówką..).
po tym wszystkim byłam już właściwie gotowa do wyjścia. no i wyszłam. trochę potem żałowałam bo największą migrenę mojego życia wolałabym odchorować w łóżku, a nie na dusznej, zadymionej i głośnej hali sportowej, ale.. przynajmniej mam teraz kilka zdjęć, które mogę wam pokazać. panie i panowie! oto ja:

szafa 1

szafa 3

szafa 4

szafa 5

wymarzona kieca: simple
wymarzone buty: quazi
ból głowy: 3 łyki szampana na pusty żołądek


foty: tata oczywiście.

w sumie z radością stwierdziłam, że na studniówce co raz więcej krótkich sukienek. miałam okazję być na 3 takich imprezach rok po roku i zawsze miałam sukienkę o długości max. zaraz za kolano. za pierwszym razem byłam jedną z może 10 osób w takiej długości. z drugim było już trochę lepiej, może nie połowa, ale sporo dziewczyn zrezygnowało z jakże modnych kiedyś zestawień gorset+długi i ciężki dół. przy trzecim podejściu czułam się już zupełnie swobodnie bo przynajmniej 1/2 dziewczyn oswobodziło swoje kolana. i fajnie, ja jestem zdecydowanie za takim trendem, ale z drugiej stronie to jest tylko i wyłącznie kwestia gustu. co myślicie? lepiej tradycyjnie, elegancko i długo? czy lekko, nowocześnie i krótko..?

PS a foty ze studniówki dlatego bo rozpędziłam się z postami akurat wtedy kiedy mój aparat wyjechał na wakacje, żeglować po adriatyku, więc potrzebowałam jakiś ciuchowych, zrobionych już fot. mam nadzieję, że ten post kogokolwiek zainteresuje.. :>

PS2 dlaczego w tym zestawieniu nie ma mnie??? :P LINK

niedziela, 23 maja 2010

87-szlachetne zdrowie..

..ile cię trzeba cenić? tyle co za paczkę gripexów i 3 syropy prawoślazowe.
wczoraj było pięknie, ciepło i radośnie, dzisiaj jest pięknie, ciepło i choro. daruję wam zdjęcie sterty chusteczek jaką już zużyłam. w zamian za to dziwny strój ze wczoraj na dziwnie i niepotrzebnie przerobionym zdjęciu.

szafa 1

koszulka: h&m
chusta: reserved
spodenki: gap, sh
leginsy: calzedonia
skarpetki: calzedonia
buty: new look %


zdjęcie: kot.


a miałam od jutra chodzić na basen. buuu... :(

sobota, 22 maja 2010

86-

wygląda to mniej więcej tak:
widzę ogłoszenie o zniżce dla studentów, słyszę od znajomych, że tak, że super, że warto, zabieram filipa, wybieramy najdroższe danie, dorzucamy burżujskie napoje i delektujemy się zgrywając bogaczy, potem podchodzi kelner, uroczo się uśmiecha i informuje, że tak, że zniżka jest, ale tylko na najtańszą potrawę. a potem my robimy taką minę, że kelner się już nie uśmiecha.

wniosek? przerwa od zakupów dopóki się nie odkuję. a gdyby ktoś był ciekawy to za 1 obiad zapłaciliśmy równowartość 15 obiadów w misiu.
drugi wniosek? nie pindrz się nigdy przed wyjściem do restauracji. może wtedy kelner weźmie cię za biedaka i jedank pozwoli zapłacić ze zniżką

*FINE*

szafa 1

szafa 3 szafa 4

szafa 5

szafa 6 szafa 7


kurtka: new look %%
bluzka: h&m %
koronkowe coś: new look %
spodnie: bershka
buty: allegro
torba: quazi %

zdjęcia: kot.

wtorek, 18 maja 2010

85-wspieramy cię..

pozostańmy w temacie mojej depresji ;) jako że kilka osób zaproponowało mi wykorzystanie mnie samej, a raczej mojego wyglądu zewnętrznego jako leku na moją ostatnią gnuśność. stwierdziłam, że cośw tym musi być i rozpoczęłam poszukiwania swoich zdjęć, które w jakiś sposób odciągnęłyby mnie od niewesołego.tematu.z.poprzedniego.posta. i znalazłam! rozpoczynamy sesję antydepresyjną, oto one:


szafa 1 szafa 2
sierpień '09. wakacje na kaszubach. tylko ja i on, on i ja. dwóch oddanych sobie przyjaciół. zawsze razem, zawsze dobrze. o skrzydlakowy owocu klonu! kocham cię! (w tym momencie ja wymiękam i wychodzę ryjąc ze śmiechu. dwa najładniejsze zdjęcia ever jakie zrobił mi filip byłyby właściwie idealne gdyby nie to, że na twarzy mam kawałek drzewa. ekhm.no trudno.. :) przejdźmy do kolejnych zdjęć..



szafa 3
to niepozorne foto planuję wydrukować sobie w formacie miliard metrów na milion i powiesić na bloku na przeciwko tak żeby widzieć je przez okno. jedyna pamiątka z koncertu najuwielbieńszego zespołu ostatnich nocy spędzonych z mp4 (które swoją drogą zostawiłam w sobotę w autobusie..). jedyna, ale za to jaka. no dobra, można by się kłócić, że skoro wokalista ze mną zatańczył to w sumie fajniejsze mogłoby być zdjęcie uwieczniające konkretnie to wydarzenie, a nie tylko kawałek mojej ręki, aleee.. i tak kocham to foto :P aha. zapomniałabym. zespół nazywa się kamp! ;) a koncert był mega!!!

szafa 4

i na koniec jeszcze jedna anty-depresyjna fota. ale żeby nie było, że tym postem całkiem odbiegłam od tematyki bloga to tym razem coś stricte związanego ze strojem. a konkretnie moje juwenaliowe ciuchy. panie i panowie, oto my:
szafa 5


ok, mi już jest lepiej i mogę teraz spokojnie z uśmiechem na ustach położyć się spać, ale gdyby jednak komuś było mało to na dobranoc serwuję jeszcze mały bonusik.
golący się taxido.
branoc :)

niedziela, 16 maja 2010

84-trochę żyję....

..trochę nie.
powiedzmy, że mam ostatnio złe dni. złe tygodnie i złe miesiące. i wcale nie pomaga mi świadomość, że dysponuję zestawem idealnym: troskliwy chłopak + wyrozumiali rodzice + pies z miękką sierścią + dziwny kot + lajtowy semestr na uczelni. chyba z jakiejś wewnętrznej potrzeby buntu załapałam regularną deprechę no i tak się dołuję już jakiś czas. niby nie jest tak źle bo w sumie za bardzo tego po mnie nie widać, ale jest pewien aspekt tego mojego załamania, którego nie mogę pozostawić samemu sobie i z którym zaczynam oficjalnie walczyć. chodzi mi oczywiście o stagnację na tym blogu :) a zatem, panie i panowie, wszem i wobec ogłaszam, że właśnie zaczynam publiczną walkę z wiosenną (toż to szok) deprechą w sposób iście wspaniały-bo nową notką na blogu! teraz po proszę o fanfary, może jakieś oklaski i darmowy poczęstunek iii.. możemy zaczynać kurację!

yyy..no dobra, nie przygotowałam się i moją antydepresyjną sesję rozpocznę od.. depresyjnego zestawu.. no ale czerń jest taaaka fajna.. ok, nie ważne. może dla odmiany coś o moich ciuchach. sukienka to wyjątkowy zakup. zdarzyło wam się kiedyś żeby zaplanować sobie co chcecie kupić, a potem wejść do pierwszego sklepu, zobaczyć tą rzecz i nabyć ją? ja miałam tak tylko raz. tą rzeczą była właśnie ta sukienka. znajoma zawiadomiła mnie o super imprezie 3 dni przed stawiając przy okazji restrykcyjne warunki: żadnych dżinsów, tylko ładne sukienki. czy ta jest ładną to już kwestia gustu, ale na pewno było bardzo tania i dobrze leżała. no i była czarna. czego chcieć więcej???
buty natomiast zostały zakupione w bardziej standardowy sposób, tj. zaplanowany i zrealizowany po latach. no dobra, może nie po latach, ale czaiłam się na nie jakieś ładne pół roku. przegapiłam kilka świetnych aukcji na allegro, a w trakcie kilku innych padł mi internet (oczywiście sekundę po zakończeniu działał już perfekcyjne..) ale ostatecznie udało mi się zaopatrzyć w pierwszą w moim życiu parę nieużywanych conversów. w sumie cieszyłabym się bardziej gdybym trzeciego dnia po zakupie nie została w nich wrzucona do kałuży (jak można pójść w białych, nowych conversach na p.i.w.o...!?!), ale nie narzekam. kilka godzin szorowania we wrzątku i są prawie jak nowe! a zresztą. co to za białe buty, które nie są pobrudzone? no właśnie. dlatego moje są! :)

szafa 3

szafa 2 szafa 1

szafa 4

sukienka: new yorker %
koronkowa bluzka: zara, allegro
katana: vintage
szal: prezent z włoch
conversy: allegro
torba: quazi %
kolczyk: i am


foty: oczywiście niezastąpiony kot.

PS no i , łał, jak ja niesamowicie prezentuję tą, niezwykłej urody, reklamówkę.. *facepalm*